poniedziałek, 15 września 2014

Kilka lat wstecz. Babeczki marchewkowe.


Zawsze fascynował mnie sposób w jaki umysł zapisuje wspomnienia. Wybiórczo robi przegląd wszystkich informacji, zostawiając tylko to, co w jakiś sposób mu się spodobało. Nie mam pojęcia ile procent naszego życia pamiętamy i jesteśmy w stanie przywołać. 5-10%? Gdyby nie zdjęcia, nie wiedziałabym już jak wyglądałam w czasie swojej komunii, wnętrze podstawówki byłoby teraz kompletnie obce. Jednak są jakieś migawki, sceny które z dokładnością co do zdania siedzą w zakamarkach umysłu i co jakiś czas stają przed oczyma jakby to było wczoraj. Może to właśnie te momenty, zwykłe, codzienne i bez wydumania nas kształtują i wpływają na to jak teraz postrzegamy świat? W jakiś dziwny sposób mózg uznał je za warte zapamiętania, więc coś w tym musi być.

Kiedy miałam z 4 czy 5 lat, często jeździłam z moją mamą do miasta. Najpierw załatwiała kilka spraw, a potem szłyśmy na spacer lub po zakupy. Pamiętam starą Piotrkowską (główna ulica Łodzi), bez wielu miejsc które tak teraz lubię, dorosłych ludzi pędzących gdzieś przed siebie, riksze których koła turkotały na brukowanym deptaku, gołębie zbiegające się do staruszki rzucającej okruszki pieczywa... Czasem szłyśmy na plac Wolności usiąść pod pomnikiem "pana Kopciuszki", czasem siadałyśmy na pasażu Rubinsteina przy Hortexie pobawić się wodą z fontanny. Potem wchodziłyśmy do sklepu indyjskiego który pachniał kadzidłami. Ja oglądałam kolorowe błyskotki, mama przeglądała jeszcze bardziej kolorowe materiały. Następnie wchodziłyśmy w jedną z szarych bram, w której ukryty był sklep nazywany przeze mnie "sklep u pana Araba". Już wtedy go uwielbiałam. Od samego wejścia otulał nas zapach orientalnych przypraw, a z zaplecza dochodziły odgłosy ożywionej rozmowy w tajemniczym języku. Kiedy mama kupowała garam masalę na wagę, ja chodziłam po wnętrzu i oglądałam etykiety produktów których nigdzie indziej nie dało się zdobyć. Jeszcze długo po wyjściu ze sklepu w nosie kręciły się bliskowschodnie aromaty.

Do domu zawsze wracałyśmy tramwajem z przystanku na Zielonej. Jednak przed powrotem wchodziłyśmy do cukierni "Miś", mieszczącej się tuż koło przystanku. "Poproszę dwie marchewkowe babeczki" - mówiła mama a ekspedientka pakowała ciastka do papierowej torby. Siedząc w tramwaju rozmawiałyśmy skubiąc jednocześnie po kawałku babeczki które do dziś pamiętam. Słodkie, lekko korzenne, puszyste... Od tamtego czasu ulubione, nie było wizyty w mieście bez nich.


I choć teraz często jeżdżę tramwajem z Zielonej a cukiernia wciąż jest w tym samym miejscu, to babeczek już nie ma. Pytałam o nie, można co najwyżej zamówić. A szkoda, bo kupiłabym babeczkę, poszła usiąść na ławeczce Tuwima i opowiedziałabym mu jak kiedyś nazywałam go "panem ze złotym nosem". Może i on mógłby mi coś opowiedzieć ze swojego dzieciństwa, też przecież spędzonego w Łodzi?



Babeczki marchewkowe (inspirowane przepisem Sophie Dahl, lekko zmodyfikowane. 15 sztuk)

             Składniki:

  • 2 jajka
  • trochę więcej niż 1/2 szklanki cukru
  • 3/4 szklanki oleju
  • 1 i 1/4 szklanki mąki (dowolnej, u mnie pół na pół tortowa z orkiszową razową)
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 2 łyżeczki cynamonu
  • 2 łyżeczki przyprawy do piernika
  • 1/2 szklanki orzechów włoskich, grubo posiekanych 
  • duża garść rodzynek
  • 1 i 1/2 szklanki startej marchewki
  • 1/3 szklanki ciepłej wody
             Wykonanie:
  1. Piekarnik nastawić na 190 stopni.
  2. Przesiać do miski mąkę z przyprawami i proszkiem, dorzucić orzechy, rodzynki i marchewkę, wymieszać.
  3. W drugiej misce ubijać mikserem jajka z cukrem i olejem aż zrobią się puszyste. Dosypać suche składniki i wodę, wymieszać łyżką tylko do połączenia składników.
  4. Blachę do babeczek wyłożyć papierowymi papilotkami, wypełnić masą do 3/4 wysokości. 
  5. Wstawić do piekarnika i piec 25 minut (do suchego patyczka).
Smacznego!

poniedziałek, 8 września 2014

Prochy, kulki i inne wynalazki. Pudding chia z duszonymi jabłkami i aronią.


Jagody goji, spirulina, nasionka chia, chlorella, młody jęczmień, matcha... Superfoods opanowały blogi i modne knajpy. Czy słusznie? Pewnie tak, bo nie bez powodu zostały opatrzone tą dumną nazwą. Mają wpływać na wieczną młodość, zdrowie i dzięki nim bóg wie jakie ustrojstwa będą trzymać się od nas z daleka. Część z nich jest całkiem smaczna, część smakuje okropnie i na kilometr śmierdzi zepsutą rybą. Do tego kosztują krocie. Jednak nawet to nie jest w stanie odstraszyć klientów, bo owszem wydamy połowę pensji, ale obietnica usunięcia wszystkich dolegliwości robi swoje. I nie mówię że to głupie a wręcz zachęcam do spróbowania tych cudów, ale i tak jeszcze mocniej zachęcam do tego by po prostu obserwować jak organizm reaguje po różnych produktach i kupować najtańsze i za razem najlepsze superfoodsy: lokalne kasze i tony sezonowych warzyw i owoców.

Jako przepis coś na szybkie śniadanie. Nasionka chia mają tą śmieszną właściwość że pochłaniają 9 razy więcej płynu niż same ważą, i tworzą tak ostatnio popularny pudding chia. Zalewa się je wieczorem, wstawia na noc do lodówki a rano wyjmuje czarne żelowate glutki w białym płynie. Same w sobie nie mają za dużo smaku, pochłaniają go z płynu użytego do przygotowania. Rano wystarczy dołożyć dowolne dodatki, i (chyba?) superzdrowe śniadanie gotowe! (Mimo wszystko i tak wolę owsiankę ;)


             Składniki:
  • 2 łyżki nasionek chia
  • Ok. 3/4 szkl. dowolnego mleka (u mnie kozie)
  • 1 jabłko
  • Garść aronii
  • Duża szczypta cynamonu
  • 2 goździki 
  • Jagody goji
             Wykonanie:
  1. Wieczorem zalać nasionka mlekiem i dokładnie zamieszać. Wstawić do lodówki. Przed snem najlepiej jeszcze raz je zamieszać bo lubią zbić się w większe grudki.
  2. Rano jabłko pokroić w kostkę, wrzucić na rozgrzaną patelnię z odrobiną wody, cynamonem i goździkami, chwilę dusić pod przykryciem, dorzucić aronię i jeszcze chwilkę razem poddusić.
  3. Wyłączyć gaz pod patelnią, wyrzucić goździki i nałożyć gorące jabłka na pudding, posypać jagodami goji.
Smacznego!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...