niedziela, 2 sierpnia 2015

Znalazłam dom. Anglia.


Klasę IB wybrałam z dwóch ważnych powodów: kończąc liceum językiem Angielskim będę się posługiwać niemal tak jak Polskim, i dostanie się na dowolny uniwersytet w każdym kraju będzie 3 razy prostsze. Od początku nastawiłam się na to, że na studia wyjeżdżam do Wielkiej Brytanii. I w ogóle nie ma innej opcji. W tych krajach zakochałam się już jakiś czas temu, ze względu na kulturę, muzykę, modę, język (ach, ten akcent...). Do niedawna tylko w wyobraźni tworzyłam sobie obraz wszystkich miast, tego jak wyglądają i jaka atmosfera w nich panuje. Wyobrażałam sobie całodzienne włóczęgi po Londynie, Bristolu, Glasgow. Do niedawna.

Na początku lipca spełniło się jedno z moich największych marzeń. Pojechałam do Anglii. Wprawdzie na o wiele za krótko, bo tylko na 3 dni. Jeden spędzony w Cambridge, dwa w Londynie. 

Cambridge zachwyciło klasycznym wyglądem. Wszystkie budynki w wiktoriańskim stylu, z kolorowymi drzwiami zabawnie odstającymi na tle beżowego koloru murów, najpiękniejszy uniwersytet który wpuszcza światło przez kolorowe szkiełka witraży w oknach. Głowę mogę dać że nauka w takim miejscu to czysta przyjemność, o ile w ogóle studenci są w stanie się skupić na książkach, kiedy największą przyjemnością jest snucie się po miasteczku. Oprócz tego jest mnóstwo zieleni. Jakby miasto było zbudowane w ogrodzie, a potem naturalnie rozrosło się poza zielony teren bo mieszkańcy nie chcieli naruszać roślin. Wyjechałam stamtąd z głową zaprzątniętą myślami jak świetnie musi wyglądać studenckie życie w takim miejscu.









Punkt programu: Londyn. Miasto-wszechświat. Wielkie, kolorowe, pełne ludzi, pełne kontrastów, pełne możliwości. Nowoczesne ale w starym stylu. Otwarte na ludzi ale przesiąknięte swoją do bólu brytyjską atmosferą. Dwa dni spędziłam na włóczeniu się po jego ulicach, siedząc na trawie w parkach i skwerach, robiąc zdjęcia, przyglądając się ludziom, podziwiając jak pięknie jest zbudowany... Wdychałam do płuc angielskiego ducha, wszystkie aromaty, od zapachów kawy i jedzenia po spaliny z czarnych taksówek. Oczywiście nie mogłam odpuścić sobie wizyty w kilku barach, sklepach i cukierniach, odhaczając po kolei Whole Foods, Nordic Bakery, Ottolenghi i Crumbs & Doilies, za każdym razem wpadając w ekstazę znaną każdemu kto kocha dobre jedzenie. Oprócz tego wchodziłam do co drugiego sklepu odzieżowego próbując znaleźć te wszystkie kolorowo hipsterskie ubrania które nonszalancko nosili londyńczycy, księgarnie w których byłam w stanie spędzić pół dnia oglądając książki kucharskie i gazety takie jak Kinfolk czy Cereal, no i sklepy z płytami i winylami, których jest istne zatrzęsienie na każdej ulicy. 









Oprócz tego byłam pod wrażeniem jak przyjaźni są tam ludzie. Za każdym razem stojąc przy kasie sprzedawcy pytali jak minął mi dzień, a ja opowiadałam im o tym jak bardzo podoba mi się w Anglii. Jednego dnia gdy siedziałam na murku zajadając cynamonową bułeczkę z Nordic Bakery podszedł do mnie młody chłopak i zaczął rozmawiać jak gdyby nigdy nic, jakbyśmy się znali od dawna. Opowiedział mi o mieszaniu w Londynie, jak wspaniali są tu ludzie w porównaniu do Paryża czy Kopenhagi w których mieszkał wcześniej, poradził gdzie jeszcze powinnam się przejść... Na prawdę mogłam z nim porozmawiać jak ze znajomym. Nie wspominając o tym że wymienianie uśmiechów  jest na porządku dziennym. To wszystko jest tam naturalne, absolutnie nie ma się odczucia że to tylko tak na pokaz.







Wpadłam po uszy. Wszystkie wyidealizowane obrazy stworzone w wyobraźni okazały się prawdziwe. Już nie mam wątpliwości że to jedyne miejsce w którym chcę studiować, potem znaleźć pracę i chyba już nie wracać. Znalazłam dom. Znalazłam miejsce gdzie powinnam była się urodzić.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...