środa, 15 czerwca 2016

Zmartwychwstanie. Duszona młoda kapusta.

Skończyło się. Koniec matur oznaczał jednoczesny koniec szkoły w ogóle. I co teraz z tym fantem zrobić? Cieszyć się? No tak, bo jak tu się nie cieszyć, kiedy po całym roku w którym nie miałam dla siebie niemal żadnej wolnej chwili, nagle mam ocean wolnego czasu, który mogę wykorzystać na czytanie książek które nie są podręcznikami, oglądanie filmów, czy nawet błogie leniuchowanie? A może się jednak troszkę smucić? To też, w końcu całe moje dotychczasowe życie spędziłam w szkole, która koniec końców nie była aż taka zła jak zawsze się mówiło.

Prawie miesiąc już minął odkąd pisałam ostatni arkusz maturalny i czuję że już dochodzę do siebie. Szkoła już coraz mniej okupuje moje myśli, a ja w końcu zaczynam robić coraz więcej rzeczy, niż tylko spać i snuć się w pół-śnie. Włączam ulubioną ostatnio płytę (o, tutaj jedna piosenka na zaostrzenie apetytu), wyciągam garnki i miksery i nareszcie wracam do gotowania. Testuję przepisy które skrzętnie zapisywałam w zakładkach przez cały ten czas, tym samym robiąc sobie ochotę na coraz większe eksperymenty. Pora roku bardzo tym eksperymentom sprzyja, w końcu jest czas kiedy jest "sezon na wszystko".  Na śniadanie miksuję koktajle z truskawkami i szpinakiem, na obiad wymyślam dania ze szparagami, a na kolacje zjadam sałatki z rzodkiewek i młodych marchewek.

Zanim na dobre wymieszam wszystkie podejrzane składniki w dziwnie brzmiącym daniu, gotuję coś co jest absolutnym letnim klasykiem i ulubieńcem. Duszona kapusta! Na początku myślałam o niej tylko jako o lżejszej wersji dobrze znanej kapusty zasmażanej, ale tak na prawdę to jest kompletnie inne, milion razy lepsze danie. Kapusta jest wciąż miejscami chrupiąca, a jednak jest miękka i soczysta. Do tego tona koperku, trochę soli, i żeby jednak nie było tak zwyczajnie to dorzuciłam siemię lniane. I uwierzcie mi na słowo że baaardzo dobrze tu pasuje!


   Duszona młoda kapusta

             Składniki:
  • jedna mała młoda kapusta (albo pół dużej)
  • pęczek koperku
  • 5 łyżek oleju
  • łyżeczka soli
  • 2 łyżki sosu sojowego
  • pieprz
  • ok. pół szklanki siemienia lnianego
             Przygotowanie:
  1. Kapustę grubo posiekać. W dużym garnku rozgrzać olej i wrzucić kapustę, dobrze wymieszać. Dolać pół szklanki wody, posypać solą, przykryć i dusić 10 minut.
  2. Koperek posiekać  i dorzucić do kapusty. Dolać sos sojowy i świeżo mielony pieprz. Dosypać siemię lniane. 
  3. Zwiększyć ogień i odparować większość wody. Podawać klasycznie z ziemniaczkami z masłem, albo nieco mniej typowo z ryżem brązowym i hummusem kurkumowym :D. 
Smacznego!

wtorek, 15 marca 2016

Surowizna. Granola pomarańczowa.

           
To aż dziwne ile rzeczy można zjeść na surowo. Na prawdę, jak zacznie się grzebać w internecie, czytać miliony artykułów i wpisów na blogach z całego świata, nagle okazuje się że surowy słodki ziemniak jest genialnym dodatkiem do sałatki, a surowa, podprażona kasza gryczana cudownie chrupie. Na początku myślałam: bzdury, same głupoty piszą, przecież tego się przetrawić nie da, a surowe ziemniaki są przecież trujące. Jednak minęło trochę czasu, do listy "do zrobienia" dopisałam kilka przepisów, trochę więcej poczytałam, no i przyszedł czas na spróbowanie o co z tą surowizną chodzi.

Ziemniaka nadal nie spróbowałam. Bataty kocham miłością absolutną, ale skoro i tak pieczone są najlepsze to po co eksperymentować... Jednak kaszy się nie oparłam. Smakowicie brzmiących przepisów z jej użyciem było za dużo żeby w końcu nie spróbować (przepis który mnie do tego skłonił niebawem się pojawi). I jak się okazało, surowe ziarenka nie wykiełkowały mi w brzuchu, nie rozchorowałam się ani nie umarłam. Ba, nie dość że nic złego się nie stało, to jeszcze się okazało że taka gryka jest przepyszna! Ma ten swój gryczany charakterek, ci którzy ją lubią na pewno nie będą zachwyceni, ale od delikatnego prażenia zyskuje cudny orzechowy aromat. I na prawdę chrupie jak marzenie :)

Już raz tu granolę wrzucałam, tym razem pojawia się jej jeszcze lepsza wersja. Baza pozostaje ta sama, płatki owsiane, mieszanka orzeszków i pestek, przyprawy... Jednak zmieniają się dwie rzeczy: do zbożowej bazy dochodzi surowa gryczanka, a zamiast soku jabłkowego jest sok pomarańczowy. Dzięki tym dwóm małym zmianom ta granola jest kompletnie inna niż jej podstawowa wersja. Jest dużo bardziej chrupka i taka "zbożowa", do tego cała bosko pachnie pomarańczą (nie wspominając o tym jak pachnie dom w trakcie pieczenia). Sok jest na prawdę słodki i dlatego można zredukować ilość słodzidła. Ta jedna łyżka miodu w zupełności wystarcza.

Gdy już mamy pełen słój gotowej granoli, rano wystarczy kilka zaspanych ruchów żeby zrobić sobie śniadanie bogów. Do miseczki przelewamy jogurt, dodajemy pokrojone owoce, wrzucamy garść granoli i voila! Och, zapomniałam wspomnieć o jednym ważnym dodatku dla tych którzy potrzebują prawdziwego kopa energii. Porządna łycha masła orzechowego zrobi z tego danie w stylu olabogajakietojestokropniepyszne. Tylko ostrzegam, uzależnia. Na tyle że najchętniej jedlibyście to samo na śniadanie, drugie śniadanie, obiad i kolację. Przyjmuję na siebie odpowiedzialność spowodowania fali uzależnień od granolowej miseczki. A tym czasem chyba pójdę do kuchni zrobić sobie coś na deser. Hmm, co by tu...? O, granola! :D


   Granola pomarańczowa (1 duży słój)            

              Składniki:
  • 3 szklanki płatków owsianych
  • 1/2 szklanki kaszy gryczanej niepalonej
  • 1/2 szklanki orzechów włoskich
  • 1 szklanka mieszanki pestek dyni, słonecznika i siemienia lnianego
  • 1 łyżeczka cynamonu
  • 1/2 łyżeczki imbiru
  • skórka z jednej pomarańczy
  • szczypta soli
  • 2 łyżki oleju kokosowego
  • 1 kopiasta łyżka miodu
  • sok z jednej pomarańczy (ok. pół szklanki)
  • kilka garści suszonej żurawiny i jagód goji
             Przygotowanie:
  1. Piekarnik nastawić na 180 stopni. Do dużej miski wsypać 8 pierwszych składników z listy i dokładnie wymieszać. 
  2. Do rondelka włożyć olej kokosowy i miód i rozpuścić na małym ogniu wciąż mieszając. Odstawić do lekkiego przestudzenia. W tym czasie wycisnąć sok z pomarańczy.
  3. Do miski z suchymi składnikami wlać olej z miodem i sok pomarańczowy. Wszystko razem wymieszać. Mikstura może wydawać się dość mokra jak na granolę, ale o to właśnie chodzi, dzięki temu granole będzie bardzo chrupka i nie spali się podczas pieczenia.
  4. Wysypać mieszankę na blachę wyłożoną papierem do pieczenia. Piec 15 minut, potem otworzyć piekarnik i przemieszać żeby się równomiernie piekła. Piec kolejne 15 minut w tej samej temperaturze, znów przemieszać. Temperaturę zmniejszyć do 150 stopni i dopiekać 5-7 minut.
  5. Upieczoną granolę wyjąć na blat i zostawić do przestudzenia. Gdy już wystygnie dodać suszone owoce i przesypać do szczelnie zamykanego słoja.
Smacznego!

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Z tęsknoty. Zielony makaron.


Ja wiem że to nie sezon na zielone. Wiem, wiem, na prawdziwą rukolę, brokuła, groszek i cukinię trzeba jeszcze kilka miesięcy poczekać. Ale co zrobić, jak w środku aż skręca z tęsknoty za chlorofilem? Hmm... Wtedy trzeba trochę pooszukiwać. Sięgnąć po tą nie do końca soczystą cukinię i mrożony groszek. Kilka minut na patelni, troszkę przypraw, i nikt się nie zorientuje że to nie pora na zielone.

Jednak to, dlaczego wstawiam tu przepis na kolejny prosty makaron, ma pewien powód. Ten powód nazywa się brokuł. Ale nie byle brokuł, bo pieczony. Już od dawna wiadomo że pieczenie zmienia warzywa nie do poznania, od byle korzonka do prawdziwej gwiazdy wieczoru. Chociaż przyznam że nigdy nie wpadło mi do głowy upieczenie główki brokuła, zazwyczaj przygotowywałam w ten sposób wszelkie bulwy i korzenie, to kiedy zobaczyłam przypieczone różyczki, dopadła mnie nieopanowana ochota.


Pobiegłam do sklepu po brokuła, w międzyczasie szybko myśląc z czym by go podać. Kolor. Zielony. Tak! To będzie to. Do domu wróciłam jeszcze z torbą mrożonego groszku i kostką sera Grana Padano. W lodówce czekała na mnie cukinia i rukola. Z miski wyglądała jeszcze cytryna, która wydała mi się świetnym sposobem żeby podbić wiosenny, świeży smaczek warzyw.

Czasami jest tak,
że danie jest tak dobre, że łzy wzruszenia płyną do oczu (czy tylko ja tak mam? :) ). I to właśnie takie było. Czy muszę dalej zachęcać?

   Zielony makaron 

             Składniki:
  • garść dowolnego makaronu (u mnie żytnie rurki)
  • ok. 10 cm kawałek cukini
  • garść zielonego groszku (mrożonego lub w sezonie świeżego)
  • główka brokuła
  • pół cytryny 
  • garść rukoli
  • ser Grana Padano, Parmezan lub inny twardy o ostrym smaku
  • suszona natka pietruszki i bazylia
  • sól i pieprz
             Przygotowanie:
  1. Piekarnik nagrzać do 200 stopni. Brokuła podzielić na pojedyncze różyczki, głąb obrać i pokroić w paski. Oblać kilkoma kroplami soku z cytryny, polać oliwą i posypać solą i pieprzem. Wszystko delikatnie przemieszać i wyłożyć na blachę do pieczenia. Cytrynę pokroić na cząstki i ułożyć między brokułem. Wstawić do piekarnika na około 20 minut, lub do czasu aż różyczki lekko zbrązowieje i miejscami się przypali.
  2. W tym czasie przygotować resztę warzyw i makaron.
  3. Cukinię pokroić w kostkę. Na patelni rozgrzać łyżeczkę oleju, dorzucić cukinię i szczyptę soli, smażyć kilka minut aż lekko zmięknie. Dorzucić groszek, szczyptę pieprzu, pietruszki i bazylii i smażyć aż zmięknie, ale wciąż pozostanie intensywnie zielony.
  4. Makaron przygotować według instrukcji na opakowaniu.
  5. Gdy makaron będzie gotowy, odcedzić go, wrzucić z powrotem do garnka, dorzucić warzywa z patelni i wszystko wymieszać. Dorzucić garść rukoli i delikatnie przemieszać.
  6. Wyłożyć makaron na talerz. Dołożyć różyczki upieczonego brokuła i posypać odrobiną startego sera.
Smacznego!

sobota, 2 stycznia 2016

Od nowa

Już dawno przestałam robić postanowienia noworoczne. Motywacji starczało ledwie na tydzień i i tak zawsze wracałam do swojego normalnego rytmu życia. Przejdę na dietę, przestanę jeść cukier, będę regularnie ćwiczyć, przestanę marnować czas na głupoty i zajmę się tylko i wyłącznie szkołą. Jestem pewna że znacie tą litanię ;) I owszem, na początku się sprawdza, a w pierwszy weekend tłumaczymy sobie wszystkie występki zdrowym rozsądkiem, jak chociażby "no przecież jest niedziela, to chyba mogę zjeść ciastko" "za dużo tych lekcji, muszę dać odpocząć mózgowi, niech się biedny zresetuje".

Zamiast tego, postanowiłam obserwować siebie. Słuchać co mówi moje ciało. To niesamowite ile różnych znaków potrafi nam dawać. Jeśli czuję, że muszę pobiegać, pójdę pobiegać. Jeśli mam wenę, napiszę pracę do szkoły. Jeśli mam ochotę na jabłko, zjem jabłko. Skoro tego mi się chce, to znaczy że moje ciało tego potrzebuje. Potrzebuje odrobiny ruchu i świeżego powietrza. Potrzebuje dać ujście natchnieniu. Potrzebuje dawki owocowego cukru i składników mineralnych.

Już teraz, po tym całym świątecznym ucztowaniu usłyszałam kilka znaków. Po takiej ilości cukru moja twarz daje znaki że to już za dużo. Pełno na niej czerwonych punkcików, cera zrobiła się jakby bardziej szara, pozbawiona zdrowego koloru. Żołądek strajkuje. Wszystkie ciasta, ciastka i desery chyba aż zanadto nasyciły mój odwieczny cukrowy głód, i jak nigdy wcześniej przyszła mi ochota na zdrowe jedzenie. Mam ochotę na soki warzywne, proste posiłki, dużo kaszy, warzyw, zieleniny, sałatek. Po głowie wciąż kręcą mi się ujrzane zdjęcia talerzy pełnych warzyw. Już nie mogę się doczekać kiedy znowu zjem jedną z moich ulubionych sałatek, znalezioną na pięknym blogu pani Agnieszki (który polecam wszystkim miłośnikom fotografii analogowej, zachwycających i prostych zdjęć, codziennych migawek). Po powrocie do domu planuję krótki post na kaszy jaglanej, żeby oczyścić nieco organizm i utorować drogę tym wszystkim minerałom które zamierzam zjeść w postaci prostego, roślinnego jedzenia. Myślę że każdemu raz na jakiś czas taki post się przyda. Po więcej informacji odsyłam do biblii zdrowego jedzenia "Odżywianie dla zdrowia. Tradycje wschodnie i nowoczesna wiedza o żywieniu" Paul'a Pitchforda.

Oprócz oczyszczenia żołądka, chcę zrobić trochę miejsca w umyśle. Pozbyć się zeszłorocznych nerwów, dać miejsce tym nowym. Za pięć miesięcy czeka mnie matura, jeśli wszystko dobrze pójdzie to we wrześniu przeprowadzę się do innego kraju by studiować (tfu, tfu, odpukać w niemalowane, tak na wszelki wypadek :) ). To będzie rok zmian, tak coś czuję.

Ostatnio mało mnie tu było, ale szkoła zwaliła się na głowę milionem prac do napisania. Pewnie studia i praca magisterska to będzie pestka w porównaniu z tym, co muszę zrobić teraz. Jednak mam nadzieję że uda mi się nieco lepiej zorganizować mój czas, i od czasu do czasu wrzucę kilka przepisów. Może nie będą najbardziej wyszukane, skomplikowane i czasochłonne, ale trochę prostych sałatek na bazie kaszy na pewno też się przyda.

Tymczasem życzę wszystkim mnóstwo zdrowia, spokoju, miłości i mnóstwo inspiracji do działania i rozwijania swoich pasji.
Wszystkiego najlepszego w nowym roku,
Monika

niedziela, 27 września 2015

Niedziela. Moelleux au chocolat.


Niedziela rządzi się swoimi prawami. To dzień inny niż wszystkie. Leniwe obracanie się między warstwami pościeli. Powolne poranki, zwieńczone porządnym śniadaniem, na które w tygodniu nigdy nie ma czasu. Krążenie po domu w wielkim szlafroku. Książka. Film. Kawa. No i deser.

Niedziela nie będzie niedzielą jeśli nie pojawi się deser z prawdziwego zdarzenia, czyli taki opływający w cukier, masło, jajka czy czekoladę. I w takich przypadkach sięgam po jedną z moich ulubionych książek, czyli "Małą Paryską Kuchnię" Rachel Khoo. Francuskie desery mają w sobie to "coś", co zaspokoi każde cukrowe pragnienie. Wbrew pozorom przepisy wcale nie są tak skomplikowane, jak mogą się wydawać. I tak było też w przypadku moelleux au chocolat, znanego też jako fondant, czy lava cake. To ciepła czekoladowa babeczka z płynną czekoladą uwięzioną w środku. Po przekrojeniu brzegów wylewa się istna czekoladowa lawa, stąd angielska nazwa tego deseru. Jednak ta francuska brzmi jak najlepszy deser na świecie, dlatego to nią wolę się posługiwać.

Ten deser aż prosi się o parę dodatków. Żeby nie przyćmić głównej gwiazdy w postaci czekolady, warto dobrać coś co z nią będzie kontrastować, to świetnie podbija smak. Ja zazwyczaj decyduję się na kwaśne owoce (jagodowe są świetne), i kleks śmietany.
Szykujcie miski i foremki. Po chwili przygotowań potrzebne będą tylko ładne talerzyki, łyżeczki i dobre towarzystwo. W końcu z kimś trzeba omówić, jakie to było dobre.
  
   
   Moelleux au chocolat (3 porcje) (Na podstawie książki "Mała Paryska Kuchnia Rachel Khoo)


             Składniki:
  • 85 g gorzkiej czekolady 
  • 85 g masła
  • 85 g cukru trzcinowego
  • 40 g mąki
  • 3 jajka
             Przygotowanie:
  1. Roztopić czekoladę z masłem w kąpieli wodnej*
  2. Jajka lekko ubić. Dodać roztopione i przestudzone masło z czekoladą. Wymieszać.
  3. W misce wymieszać mąkę z cukrem. Dodać miksturę jajeczną i wszystko dokładnie wymieszać.
  4. Kokilki wysmarować masłem i wysypać kakao, tak by ścianki były nim równomiernie pokryte. Do każdej wlać równe ilości masy czekoladowej. Włożyć na godzinę do lodówki**.
  5. Piekarnik rozgrzać do 180 stopni. Do nagrzanego pieca włożyć kokilki prosto z lodówki. Piec około 15-20 minut. Po 15 minutach trzeba obserwować. Babeczki gotowe są wtedy, kiedy tylko zetnie się wierzch. Nie można trzymać dłużej, bo środek się zetnie.
  6. Wyjąć, z piekarnika, poczekać 2 minuty i wyłożyć babeczki na talerzyk (by to zrobić, należy położyć na wierzchu kokilki talerzyk i odwrócić wszystko, tak by talerzyk był na dole. Babeczka powinna sama wypaść z foremki).
  7. Podawać z kleksem śmietany i owocami.
*Do małego garnka wlać ok. 1-2 cm wody i zagotować. Na wierzchu postawić metalową miskę , tak by nie dotykała dnem wody. Do miski włożyć składniki i czekać, aż rozpuszczą się pod wpływem pary.
**Dzięki temu, po wstawieniu do piekarnika, środek pozostanie zimny i nie będzie się ścinał tak szybko jak brzegi.


Smacznego!

piątek, 18 września 2015

Paliwo, vol.2. Sałatka z ryżu, batatów i papryki.

Chyba czas na całą serię o szkolnym jedzeniu. Każdy uczeń liceum spędza w szkole co najmniej pół dnia. Każdy uczeń IB spędza w szkole 3/4 dnia. Myślenie też męczy. I to porządnie. Zajęcia od 8 rano do 17 potrafią wysysać wszystkie soki, zwłaszcza kiedy nie ma nic zdrowego i dobrego do jedzenia, albo, o zgrozo, w ogóle nie ma nic do jedzenia. To jest na prawdę ważne, żeby w czasie zajęć co jakiś czas coś zjeść, organizm musi mieć na czym pracować. Dlatego uważam, że każdy uczeń powinien wyrobić sobie nawyk zabierania ze sobą pudełeczka z jedzeniem. Zdrowym, odżywczym jedzeniem.


Niedługo napiszę post w którym zbiorę wszystkie informacje i porady o tym co zabierać a czego lepiej nie, jak to spakować, ile to przetrwa, jak to jeść, i czy nie zaleje całej torby. Wszystko oparte na doświadczeniach z ostatnich trzech lat, czyli odkąd nie wyszłam do szkoły bez nieśmiertelnego pudełeczka z drugim śniadaniem.

Dzisiejsza sałatka była dobra. Bardzo dobra. Pieczone warzywa, w przeciwieństwie do gotowanych, mają taki plus że mają bardzo mocno skoncentrowany smak i dzięki temu spokojnie mogą być główną gwiazdą dania. Coś dla mięsożerców, bo według mnie są w stanie zapełnić smakową dziurę w wegetariańskich daniach. A papryki i batatów polecam od razu upiec więcej. Uwierzcie, przyda się. Tą sałatkę można jeść codziennie.

   Sałatka z ryżu i pieczonych batatów i papryki

             Składniki:
  • 1 mały batat
  • 3-4 łyżki ugotowanego brązowego ryżu
  • 1/2 dużej czerwonej papryki
  • Garść suszonej żurawiny
  • Garść orzechów prażonych w sosie sojowym
  • Oliwa z oliwek
  • Sól, pieprz, garam masala
  • Sok z cytryny
             Przygotowanie:     
  1. Piekarnik rozgrzać do 200 stopni. Batata obrać i pokroić w grubą kostkę, z papryki wyjąć gniazdo z pestkami. Bataty polać oliwą, posypać solą, pieprzem i szczyptą garam masali (ewentualnie po szczypcie cynamonu, kuminu, tymianku, chili), wymieszać i ułożyć na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, paprykę położyć rozcięciem na blasze. Piec 30 minut. Skórka papryki lekko się przypali, ale nie należy się tym martwić
  2. Warzywa ostudzić. Paprykę obrać Ze skórki
  3. W miseczce wymieszać wszystkie składniki, polać łyżeczką oliwy, skropić sokiem z cytryny, doprawić do smaku solą i pieprzem.        
Smacznego!

wtorek, 15 września 2015

Paliwo. Sałatka z kaszy gryczanej, dyni i awokado.

Ostatnio mam straszną ochotę na proste, warzywne jedzenie. Co kilka dni wieczorem zalewam wodą szklankę strączków, które za sprawą kuchennej magii powiększają kilkakrotnie swoją objętość i są gotowe zmienić się w pasztety, kotlety, a nawet mleko. Do tego kasze. Duuuużo kasz. Jaglana na śniadanie, gryczana na obiad i pęczak na kolację. Ale czym by były posiłki bez warzyw? W końcu właśnie teraz przyszedł czas na najsłodsze, najbardziej dojrzałe, najokazalsze i najpyszniejsze dynie, marchewki, fasolki szparagowe, buraki, kalafiory, pomidory, grzyby... A jak mogłabym zapomnieć o owocach? Bez smoothie na drugie śniadanie ani myślę wyjść z domu. Trzeba się spieszyć z jedzeniem borówek, malin i jeżyn, trzeba się nimi nasycić na zapas. Właśnie teraz, kiedy są jak istne smakowe bomby. Żeby nieco osłodzić sobie wizję zimy bez tych słodyczy, układam w zamrażalniku pojemniczki wypełnione po brzegi owocami. Żeby było co do koktajli wrzucić. I żeby crumble był smaczniejszy.


Tą sałatkę wzięłam dziś do szkoły na obiad. Słodka od dyni, maślana od awokado, chrupiąca i słona od orzechów, i lekko goryczkowa od kaszy. Bardzo rozgrzewająca. Napakowana wartościami odżywczymi po same brzegi. Zróbcie wieczorem, a rano tylko spakujcie do torby, i zabierzcie ze sobą, do zjedzenia w czasie zajęć. Żeby mózg miał na czym pracować. I żeby kiszki nie grały marsza przez tyle godzin.

   Sałatka z kaszy gryczanej, dyni i awokado

             Składniki:
  • 1/4 szklanki suchej kaszy gryczanej
  • ćwierć upieczonej dyni (u mnie hokkaido)
  • 1/2 awokado
  • garść natki pietruszki
  • garść orzechów prażonych w sosie sojowym (przepis poniżej)
  • sól, pieprz
   Sos:
  • 1 łyżeczka soku z cytryny
  • 3 łyżeczki oliwy z oliwek
  • 1/2 łyżeczki miodu
  • 1/2 łyżeczki pasty curry
  • szczypta kurkumy
             Przygotowanie:
  1. Pół szklanki wody doprowadzić do wrzenia, wsypać szczyptę soli i kaszę. Gotować ok. 15 minut, aż kasza wchłonie wodę.
  2. Zrobić sos: wszystkie składniki wlać do małego słoiczka i energicznie potrząsać, aż zrobi się gładki sos.
  3. Dynię i awokado obrać ze skórki i pokroić w kostkę, natkę posiekać.
  4. Wszystkie składniki połączyć w miseczce, dodać sos, sól i pieprz do smaku, i dokładnie wymieszać.

   Orzechy słodko-słone

             Składniki:
  • 1/2 szklanki orzechów włoskich
  • 1/4 szklanki pestek słonecznika
  • 1/4 szklanki pestek dyni
  • 1/2 łyżeczki cynamonu
  • szczypta soli morskiej
  • 1 łyżka sosu sojowego
  • 1 łyżka syropu z agawy
             Przygotowanie:
  1. Wszystkie składniki połączyć na małej patelni.
  2. Prażyć przez kilka minut, wciąż mieszając łyżką, aż w całej kuchni zacznie intensywnie pachnieć.
  3. Przechowywać w słoiku. Dodawać do sałatek.
Smacznego!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...