Lato. Jeśli lato, to i wakacje, czyli ukochana pora każdego
ucznia (tak naprawdę to nie muszą być wakacje, byle było wolne). W każdym razie
takim latem nikt nie pogardzi, bo przecież to całe dwa miesiące wolnego w
czasie których można się obijać do woli. Ale są i ambitniejsi. W końcu znajduje
się czas na spotkania, na pasje, na to co zawsze było odkładane
bo-przecież-nie-ma-czasu, na sport, na czytanie. No na wszystko.
Dla mnie to też najlepszy czas na rytualne chodzenie na
ryneczek (uwielbiam!). Teraz to już nie są wyprawy w sobotnie poranki i zakupy
na cały tydzień, tylko spacerki co drugi dzień po trzy pomidory (kocham
gargamele), trzy ogórki, pęczek natki, może jeszcze bób na pastę do chleba? Kalafior
zresztą też tak ładnie się uśmiecha… O, a ten pan ma taką śliczną fasolkę! Dwa
stragany dalej mrugnęły maliny i morelki, śliwki już są coraz słodsze.
Wracam z torbą wypchaną po brzegi, układam szybko warzywa na
swoich miejscach i pędzę na swojej białej gazeli (czytaj: na rowerze) na ulicę
Wysoką gdzie jest stara, malutka i cała biała piekarnia z wiekowym kołem do
przekrawania chleba wbudowanym w blat, by kupić najlepszy razowiec w całej
Łodzi. Zanim ruszę w drogę powrotną, uchylam torebkę i chowam w niej nos by
zaciągnąć się zapachem świeżego bochenka. Ach, to jak najmocniejszy narkotyk.
Na haju wracam do domu planując drugie śniadanie.
Przekrawam chrupiącą skórkę chleba, kromkę smaruję oliwą z
oliwek przywiezioną z Włoch, a na to pokrojony pomidor, szczypta soli, pieprzu
i zielona czapka z natki. Ekstaza.
No dobrze, ale co z tym piekarnikiem? Już tłumaczę. Jak każdy
z Was zdążył zauważyć słupek na termometrze niebezpiecznie wędruje w górę.
Temperatura jest na tyle wysoka że odpalanie piekarnika grozi zrobieniem sauny
z własnego mieszkania. No ale przecież skoro są owoce, to trzeba zrobić
drożdżówki. Nie ma lata bez drożdżówek. To zresztą moje ukochane ciasto.
Uwielbiam widok bąbelkującego zaczynu i jego zapach. A przy tej pogodzie
wyrośnięcie zajmuje mu dosłownie chwilkę. Tak więc dziś zostawiam Was z tym świetnym
przepisem zaczerpniętym od Gosi, z
wprowadzonymi kilkoma małymi zmianami. I idę po kolejną jagodziankę.
Składniki:
Ciasto:
- 2 i ½ szklanki mąki (dałam 1 i ¾ szkl. pszennej tortowej i ¾ szkl. orkiszowej razowej)
- ¼ kostki świeżych drożdży
- ½ szklanki ciepłego mleka (dałam sojowe)
- 3 łyżeczki cukru (z tego 1 do zaczynu)
- ½ łyżeczki soli
- 3 łyżki oleju
- 1 jajko
Nadzienie:
- 1 łyżka oleju kokosowego
- 2 łyżki cukru
- Ok. 2 szklanek jagód
Wykonanie:
- Rozkruszyć drożdże do miseczki i zasypać łyżeczką cukru, wymieszać, zalać ciepłym mlekiem i dodać tyle mąki by powstała konsystencja gęstej śmietany. Wymieszać i odstawić w ciepłe miejsce na 10-15 minut, by drożdże „ruszyły”.
- W tym czasie przesiać mąki do miski, dodać cukier, sól, olej i jajko. Wlać wyrośnięty rozczyn i wyrabiać ręką aż będzie gładkie i jednolite. Będzie lekko lepiące, ale nie należy się tym przejmować, po wyrastaniu nie będzie się już kleić do rąk. Miskę przykryć lnianą ściereczką i odstawić w ciepłe miejsce bez przeciągów na godzinę.
- Piekarnik rozgrzać do 160 stopni. Blat oprószyć mąką. Wbić pięść w wyrośnięte ciasto, tak by uleciał gaz. Kilka razy zagnieść, wyłożyć na blat, i rozwałkować na dość cienki prostokąt (tak na oko około 1 cm). Posmarować równomiernie cukrem wymieszanym z olejem, na to wysypać jagody. Zwinąć w rulon od strony krótszego boku prostokąta. Pokroić na 8-9 plastrów i przełożyć na blachę wyłożoną papierem do pieczenia. (Instrukcja obrazkowa u autorki oryginalnego przepisu, podane wcześniej w linku). Wsunąć do piekarnika i piec około pół godziny, do zarumienienia.
Smacznego!
Ogromnie mi miło! Jestem ciekawa Twojej zdrowszej wersji, z mąką orkiszową i z olejem kokosowym zamiast masła. Wypróbuję ją, póki jeszcze na rynku można dostać jagody! Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń