Moja szkoła ma pewien ogromny plus - cały czas angażuje się w masę ciekawych projektów. Oczywiście najciekawsze z najciekawszych są te międzynarodowe. I tak jak w tamtym roku udało mi się pojechać do Włoch, tak w tym była wymiana ze Szwecją.
Pojechaliśmy na tydzień do Kristianstad, małego miasteczka w południowo-wschodniej części kraju, w regionie Skåne. Małe centrum, kolorowe zadbane kamieniczki, park z eleganckim teatrem i wybiegiem dla pawi, piękna katedra z XVII w., małe sklepiki i kawiarenki... Wszystko urządzone w podobnym stylu, jednak nie monotonne. Wszechobecny porządek do którego tak tęsknię będąc w Polsce. Na ulicy ani jednego papierka, nie mówiąc już o lasach czy parkach. Szkoła w której odbywały się zajęcia mieściła się w starym budynku z wieżyczką z zegarem. Ślicznie.
Rodzina u której mieszkałam miała dom oddalony od Kristianstad o jakieś 30-40 km. Poczułam się tam troszkę jak w filmie. Stary drewniany domek (jak zresztą niemal wszystkie inne) pomalowany na czerwono bordowy kolor z białymi kantami. Obok ogromny, zielony ogród z małą szklarnią po środku. W środku dużo miejsca, bielone ściany, drewniane podłogi, rodzinny stół... Jeszcze śliczniej. Taki domek już wcześniej pojawił się w mojej wyobraźni jako miejsce idealne. Miejsce w którym chciałoby się zamieszkać z własną rodziną i dużym kudłatym psem, rano brać kubek kawy, usiąść z nim na tarasie i patrzeć jak słońce rzuca światło na budzące się rośliny. I być szczęśliwym, tak po prostu.
Zresztą nie tylko ogólny wygląd wywiera takie wrażenie. To ludzie i ich zwyczaje głownie wpływają na to jak się czujemy. A w Szwecji czułam się dobrze, nawet bardzo. Wszyscy są bardzo przyjaźni. Może na początku troszkę trudno nawiązać kontakt, ale jak się już się uda to myślę że na długo można nawiązać miłe znajomości. Miałam na to zbyt mało czasu, jednak wciąż myślę o wszystkich których tam poznałam. To na prawdę ciekawi i mili ludzie. Do tego nie ma problemu z rozmową - wszyscy mówią po angielsku. Wszyscy wszyscy wszyscy. Dzieci, rodzice i dziadkowie.
Mentalność Szwedów różni się od naszej. Z ogromnym szacunkiem odnoszą się do siebie, otoczenia i swojego czasu. I to jest bardzo naturalne. Coś nie pasuje w wystroju? Robimy remont. Kamienica już nie wygląda jak dawniej? Malujemy fasadę, przecież wszyscy chcą by było ładnie. Jest jakieś święto? Zamykamy wszystkie sklepy, ludzie muszą odpocząć i świętować z rodziną. Z pracą to samo - osiem godzin to osiem godzin, ani krócej ani dłużej. Te zasady się odnoszą do normalnej codzienności i pewnie przez to łatwiej tam się żyje. Po prostu jeśli jest coś do zrobienia, to nie ma kilkuletniego planowania i odkładania. Trzeba zrobić to co jest do zrobienia.
Jednak czasem potrzebna jest przerwa (która notabene też jest szanowana i idą na nią wszyscy pracownicy czy uczniowie). Fika. Nie ma dnia bez fiki (a najlepiej kilku). Fika to przerwa na kawę i coś do przegryzienia. Kubek kawy, najczęściej mocnej, czarnej, zrobionej w przelewowym ekspresie + albo kanapka albo coś słodkiego, jak Kladkakka (czekoladowe ciasto z półpłynnym środkiem-mniam) czy Kannelbullar (słynne cynamonowe bułeczki). Siadamy, pijemy, jemy i rozmawiamy, śmiejemy się. To bardzo miła tradycja. Co ciekawe, fika działa jak czasownik. Kilka razy słyszeliśmy pytanie "Do you want fika with us? We're going to nice café down the street.". I szliśmy. Po tak spędzonym czasie trochę częściej nachodzi mnie ochota na kawę...
Dobrze mi tam było. Zazwyczaj po tygodniu zaczynam odrobinkę tęsknić do domu, własnego łóżka, własnego bałaganu i kapuśniaczka mojej mamy. Ale nie tym razem. Mogłabym tam jeszcze zostać, chodzić na spacery, uczyć się wymowy wszystkich dziwnych liter, ćwiczyć angielski z hostami, łyknąć nieco więcej z tej kultury i zjeść jeszcze trochę smörgåstårta. Byle do następnego razu.
Obiecywane zdjęcia z analoga
W ramach projektu szkolnego badaliśmy jakość wody w lokalnej rzece Helge używając kilku dziwnych biologicznych metod zbierania materiału. Jedną z nich było wychodzenie na środek zbiornika wodnego i łapanie w wielkie sito kawałków w dna. Żeby to było możliwe musieliśmy nosić wodery, co oczywiście było najlepszą zabawą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz